Stół wiejski

Produkcja wędlin w niebieskiej strefie ASF

Tak piszą o nas na portalu farmer.pl 🙂

Odwiedzamy masarnię Smaki Doliny Zielawy należącą do państwa Sobieckich, zlokalizowaną w Dawidach, w powiecie parczewskim, regionie, który został wyjątkowo dotknięty przez afrykański pomór świń w 2018 r. i do dziś obowiązuje tam strefa niebieska wyznaczona w związku z występowaniem ASF. Mimo trudności, jakie narzuca ta sytuacja, możliwość rozpoczęcia rolniczego handlu detalicznego była szansą dla tego gospodarstwa na bardziej efektywne funkcjonowanie na tak trudnym rynku.

Wyjątkowy smak, tradycyjna receptura, wysoka jakość nie tylko pod względem technologicznym, ale i zdrowotnym – tego coraz częściej szukają konsumenci, decydując się na zakup mięsa i wędlin. Dzisiejsze trendy zdrowego trybu życia i żywienia powodują, że cena produktu schodzi na dalszy plan, szczególnie wśród wyborów dokonywanych przez mieszkańców dużych miast. Klienci coraz częściej skłaniają się ku temu, by kupić trochę mniej produktu, o wyższej cenie, ale o gwarantowanej, wysokiej jakości. Do tego trendu przyłącza się również działalność rolników, którzy coraz chętniej zaczynają sprzedawać odbiorcom końcowym swoje wyroby. A skrócenie łańcucha dystrybucji, zakup świeżego produktu, wytworzonego regionalnie są odbierane przez konsumentów jako dodatkowe walory.

POWAŻNA DECYZJA W TRUDNYM REGIONIE

Na taką produkcję trafiamy w Dawidach, w pow. parczewskim. W świadomości hodowców trzody chlewnej jest to region rozpoznawalny jako ten najmocniej dotknięty przez afrykański pomór świń (ASF) w 2018 r. To tam w okresie letnim potwierdzano kolejne ogniska pomoru, a rolnicy musieli patrzeć na likwidację swoich stad. To również tam zablokowano weterynarię przy wybiciu świń z gospodarstwa. A sam region, pozostając do dzisiaj w strefie niebieskiej, wyznaczanej w związku z występowaniem ASF, nadal jest skazany na odpowiednio niższą cenę skupu trzody chlewnej. Mimo tak wielu przeciwności Małgorzata i Emil Sobieccy zdecydowali się, by wyjść poza typową produkcję świń i rozpocząć sprzedaż mięsa oraz wędlin z gospodarstwa.

W 2012 r., po kilku latach studiów i pracy w Warszawie, jako młode małżeństwo wrócili na wieś. Wiedząc, z czym wiąże się życie w mieście, trochę z powodu zaistniałych okoliczności, a trochę za namową rodziców pani Małgosi postanowili zająć się gospodarstwem. Wówczas stado loch liczyło 15 szt., a pan Emil nigdy wcześniej nie zajmował się zwierzętami. Postanowił jednak podejść do tematu na poważnie i zrealizował rozbudowę produkcji, czyli dobudowę porodówki i odchowalni, powiększając stado, które dzisiaj liczy 80 loch wbp x pbz. Pomimo trudnych czasów, związanych z występowaniem ASF w regionie, pan Emil podkreśla w rozmowie: – Cały czas musiałem robić coś więcej. Mamy własną hodowlę, sami doglądamy tych zwierząt, żywimy własnym zbożem, wiemy, że robimy to jak najlepiej, więc dlaczego mielibyśmy nie spróbować i nie zacząć sprzedawać własnych wyrobów? To właśnie ta myśl towarzyszyła właścicielom przy rozpoczynaniu produkcji w ramach rolniczego handlu detalicznego (RHD). Pierwsza sprzedaż ruszyła w kwietniu br. Sprzedawano wyroby z 1-2 świń tygodniowo. Informację o produktach przekazywano pomiędzy rodziną i znajomymi. Zamówienia były zbierane tydzień wcześniej. Na początku tygodnia przeprowadzano ubój, w środę kończono przygotowywanie wyrobów, a w czwartek ruszała sprzedaż i tak jest do dzisiaj. – Zaczęliśmy też startować na wiejskie stoły, do klientów, którzy szukają naprawdę wysokiej jakości. Ogłaszaliśmy się indywidualnie. Ogółem, klientów cały czas przybywało i zaczęli do nas wracać. Dlatego zależało mi na zwiększeniu ilości towaru. W tym celu zdecydowaliśmy się na MOL (działalność marginalna, lokalna, o graniczona).

WŁASNA MASARNIA

Działalność marginalna, lokalna, ograniczona wiązała się z koniecznością przystosowania budynku, oddzielenia każdego z procesów technologicznych od siebie, zapewniając właściwe dla każdego etapu warunki temperaturowe. Budowa masarni na fundamencie garażu trwała 3 miesiące, sam projekt technologiczny dla wytwórni kosztował 6 tys. zł, do tego należy doliczyć chociażby koszt zakupu maszyn. Pan Emil zdecydował się na zakup urządzeń używanych, ich koszt to ok. 100 tys. zł. – Między innymi dlatego nie decydowałem się na żadne dofinansowania oferowane przy tego typu działalnościach. Wszystkie sprzęty musiałyby być nowe. Chciałem ten biznes zrobić po swojemu – wyjaśnia.

W ten sposób pod koniec września ruszyła sprzedaż w ramach MOL. I jak mówi Emil Sobiecki, są pierwszą masarnią w powiecie, która powstała w ciągu ostatnich 40 lat. – A myślę, że może i najmniejszą w Polsce, sklep i masarnia mieszczą się na 60 m2 – mówi przedsiębiorca.

W ramach powiększonej produkcji ubijanych jest 5 świń tygodniowo. Przy dzisiejszych kosztach żywienia i utrzymania zwierząt od urodzenia, kosztach wytworzenia wędlin można powiedzieć, że na czysto po sprzedaży z jednej świni rolnikom zostaje ok. 300 zł zysku.

KONTAKT Z KLIENTEM

Produkcja z RHD przeszła płynnie w nieco większą skalę przewidzianą dla MOL. Powodem była zwiększająca się liczba klientów, którzy, jak mówi pani Małgorzata, stali się dla nich bliscy. – Przy zamówieniach pytają się, jak nam idzie, interesują się naszą działalnością i tym, co u nas słychać nowego. Czasami klienci już o 7 rano dzwonią, dopytując się, czy już można kupić. Niektórzy planują sobie specjalnie dzień, by do nas przyjechać. Myślę, że są zadowoleni i z chęcią do nas wracają.

Część klientów stanowią również okoliczni rolnicy, którzy od zawsze utrzymywali dla własnych rodzin po klika świń. Jednak po wystąpieniu ASF musieli tego po prostu zaprzestać, bo ich typ utrzymania zwierząt nie szedł w parze z wymaganiami zachowania bioasekuracji. Mimo tego przyzwyczajenia do wyrobu własnych wędlin nie znikły, dlatego chętnie kupują półtusze.

WYMAGAJĄCY BIZNES

Pytając właściciela po kilku miesiącach nowej działalności o to, co powiedziałby osobom, które myślą o rozpoczęciu takiej produkcji i sprzedaży, odpowiada: – Teraz muszę stać się handlowcem, nie mogę myśleć tylko jak rolnik. Nie wiem, czy wszyscy są gotowi na tego typu zmianę, dodatkową pracę i właściwie bycie na każde zawołanie klienta. Do codziennych obowiązków i pracy przy zwierzętach dochodzi sporo zadań związanych np. z wożeniem zwierząt na ubój, przygotowaniem wyrobów, czasami ich rozwożeniem, nie wspomnę o dodatkowej pracy papierkowej. Dodatkowo muszę sobie sam zbudować markę i nie mogę liczyć na pomoc sklepów w dystrybucji towaru. Wszystko musimy sprzedać sami. Na pewno trzeba konsekwencji, samozaparcia i odwagi, by wejść w taki biznes.

Mimo tego pan Emil i jego żona odnajdują się w tej działalności i widać, że sprawia im to ogromną radość – najbardziej chyba kontakt z klientami, którzy chętnie wracają po ich produkty. Być może za jakiś czas odwiedzimy ich sklep firmowy, umiejscowiony gdzieś w powiecie parczewskim, ale to jeszcze nieśmiałe plany na przyszłość. Pewne jest to, że ich działalność wpisuje się w dzisiejsze potrzeby klientów, którzy coraz częściej szukają alternatywy dla masowej produkcji, bardziej doceniając produkcję wysokiej jakości oraz taką, która ma swoją historię.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *